Monokle, wachlarze, scyzoryki, pieniążki zagubione między deskami… Podczas naprawy ławek w Kościele Pokoju konserwatorzy trafiają na zapomniane ślady obecności.
– Każda z ławek ma swoją historię, każda jest inna i wymaga osobnego traktowania – uważa Grzegorz Nadolski, który od trzech lat pracuje w świątyni, wraz z zespołem Ryszarda Wójtowicza. Rzeźbiarz z wyksztalcenia, od 20 lat zajmuje się pracami budowlano-konserwatorskimi. Renowacja ławek to tylko drobna część prac związanych z drewnem w obiekcie, który jest uważany za największą drewnianą barokową świątynię w Europie. Obejmują one szeroki zakres, od robót konstrukcyjnych i ciesielskich, po snycerkę.
Podstawą jest odbudowa, wzmocnienie i uporządkowanie elementów konstrukcyjnych stropów, ścian i słupów nośnych. – Ratujemy teraz porażony przez grzyby i insekty słup w północno-zachodniej części kościoła, przy transepcie. To praca na raty, małymi krokami: wycinamy najbardziej chore fragmenty i wymieniamy na nowe – opowiada konserwator.
Przyznaje, że to jeden z podstawowych dylematów: wymieniać czy ratować najbardziej uszkodzone elementy. – Staramy się, żeby wróciły na swoje miejsce, ale nie zawsze jest to możliwe. Niektóre po prostu się rozsypują – opowiada.
W przypadku drewnianych, bogato zdobionych okładzin ścian istotne jest, aby odnaleźć lub odtworzyć każdy element i dopasować je do siebie.
– Znajdujemy je na przykład w stosach desek złożonych po poprzednich remontach. Poszukiwanie elementów wyposażenia, które są rozsiane w całym wnętrzu to trochę praca detektywistyczna. Bywało, że odtwarzaliśmy brakujące elementy, na przykład balustrady, a potem odnajdywaliśmy je w nieoczekiwanych miejscach – mówi Grzegorz Nadolski. Drewno to również parapety, ozdobne listwy, drzwi, schody, stołeczki, klęczniki, a nawet kilkadziesiąt skrzynek na modlitewniki i śpiewniki, które właśnie są odświeżane.
Schemat postępowania jest zbliżony: najpierw drewniane elementy oczyszcza się miękkimi szczoteczkami i detergentami z brudu, który liczy nawet 300 lat, potem dezynfekuje się poprzez smarowanie lub opryski środkami przeciw szkodnikom, następnie nasyca się wzmacniającymi żywicami. Ubytki są szpachlowane masą imitującą drewno, a całość jest scalana kolorystycznie. Epitafia, które są szczególnie finezyjne, a nie są na trwałe związane z konstrukcją budynku, są naprawiane w pracowni. Czasem w grę wchodzi także snycerka: rzeźbi się brakujące ornamenty ławek, odtwarza tralki, poręcze.
Wnętrze kościoła jest w większości wykonane z sosny. – To nie znaczy, że opowieść o księciu Hochbergu, który podarował dwie trzecie dębów na budowę świątyni jest tylko legendą. Zapewne jest w niej wiele prawdy, bo dużo tego drewna jest w konstrukcji, głównie w podwalinach i słupach konstrukcyjnych. Dębina jest twarda, trudna w obróbce, dlatego we wnętrzu częściej spotykamy drewno iglaste – wyjaśnia konserwator.
Najwięksi wrogowie to drewnolubny kołatek i spuszczel oraz grzyb domowy właściwy, który powoduje najintensywniejsze spustoszenia. Pojawia się często w warunkach podwyższonej wilgotności i powoduje szybki rozkład drewna. To często ciąg przyczynowo-skutkowy: wilgoć przyspiesza namnażanie grzyba, a osłabione drewno staje się łatwym celem dla chrząszczy.
– Każdy kolejny uratowany fragment tego bezcennego kościoła to dla mnie satysfakcja. Cenię sobie pracę w tak niezwykłym miejscu i w serdecznej atmosferze – opowiada konserwator.
– Tutaj nie ma monotonii: każdy dzień jest zagadką. Owszem, kontynuujemy rozpoczęte wcześniej zadania, ale też pojawiają się niespodzianki. Na przykład te ławki, duże masywne zestawy ważące ponad 80 kilogramów. Wydawało się, że od zawsze były w tym miejscu, a w trakcie robót okazuje się, że zostały przeniesione z innych rejonów kościoła – dodaje Grzegorz Nadolski, który pracuje teraz na górnej emporze od północnej strony. Naprawia ławki, wymienia schody, oczyszcza i uzupełnia podłogi. – Używamy do tego również zabytkowych gwoździ, na przykład z rozebranych elementów, a jeśli nam ich brakuje, to także z targów staroci.