– W zamierzeniu Habsburgów Kościół Pokoju miał być prowizoryczną budowlą, a do dziś zadziwia mocną wytrzymałą konstrukcją. To zasługa udanego projektu Albrechta von Saebischa i sztuki ciesielskiej na najwyższym poziomie.
Kościół postawili znakomici rzemieślnicy pod kierunkiem świdnickiego cieśli Andreasa Kaempera – opowiada Elżbieta Woś, która od 2012 roku pracuje w zespole konserwatorskim Ryszarda Wójtowicza. Rozrysowuje i obmierza fragmenty konstrukcji, odnawiane powierzchnie i detale. – Mierzymy wszystko, od największych elementów konstrukcyjnych po ramki obrazów na emporach i profile gzymsów – wyciąga z teczki odręczne i komputerowe rysunki ołtarza, prospektu organowego, Hali Zmarłych, Hali Polnej… Są one nie tylko dokumentacją projektu „Konserwacja i renowacja drewnianego obiektu zabytkowego UNESCO – Kościoła Pokoju w Świdnicy, w celu ochrony dziedzictwa kulturowego”. Służą do inwentaryzacji wnętrza, ale również do ustalenia kolejnych etapów, do dokładnego zaplanowania zakresu prac dla poszczególnych osób, do oszacowania czasu i kosztów, do wyliczenia ilości farb i innych materiałów.
– To dzięki temu na przykład nasza pozłotniczka Wiktoria Wójtowicz dokładnie wie, ile zamówić kosztownego 24-karatowego złota w płatkach, którym pokrywa epitafia – pani Elżbieta wyjmuje zdjęcia pokryte liczbami i strzałkami. Wymierzyła wszystkie drewniane epitafia, godła cechowe, pamiątkowe tablice i tarcze herbowe – właśnie z tych obmiarów powstała Szlaku Epitafiów w Kościele Pokoju.
Przyznaje, że stale poznaje jego tajniki. – Podczas renowacji loży Hochbergów po zdjęciu okładzin ściennych można było dokładnie ustalić jej konstrukcję i obmierzyć belki przed ponownym założeniem odnowionych desek – konserwatorka rozkłada rysunek loży, wraz z zaznaczonymi miejscami, z których pobrano próbki drewna do badań na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Rysunki są przydatne także w sytuacji, gdy trzeba uzupełnić brakujące fragmenty stolarki – stolarz odtwarza je na podstawie tych szkiców.
– Od dawna fascynowały mnie kościoły drewniane, bo drewno zawsze żyje. Interesowała mnie zwłaszcza ich konstrukcja; dlatego zdecydowałam się na inżynierię budownictwa na Politechnice Wrocławskiej – opowiada Elżbieta Woś. – Zjeździłam cały Dolny Śląsk w poszukiwaniu drewnianych świątyń. Po raz pierwszy zobaczyłam Kościół Pokoju przed prawie 20 laty, gdy nie było tu jeszcze tylu turystów i mogłam samotnie przyjrzeć się jego wnętrzu. Wrażenie oszałamiające; w pamięci utkwiły mi zwłaszcza rzeźby ołtarzowe – wspomina.
– W miarę, jak rozpoznajemy ten obiekt, rozjaśniają się narosłe wokół niego mity. Pierwszy to ten, jakoby był to budynek zupełnie bez gwoździ. One są we wnętrzu, choćby w deskach stropowych, ale rzeczywiście cała główna konstrukcja obywa się bez gwoździ. Opiera się na mistrzowskich ciesielskich połączeniach. Inny mit mówi, że kościół zbudowano z dębów podarowanych przez księcia Hochberga. Mocną dębinę wykorzystano z pewnością do położenia podwaliny, czyli dużych belek pod ścianami oraz do postawienia słupów nośnych. Natomiast w innych miejscach przeważa sosna – opowiada pani inżynier.
To dzięki precyzyjnym pomiarom wiadomo, że konstrukcja świątyni jest przesunięta i nierówna.
– W przekroju widać, że budynek nieco zapada się do środka. Powojenne zaniedbania i brak funduszy sprawiły, że woda przesączająca się przez niezabezpieczony dach uszkodziła więźbę, część ścian i kilka słupów nośnych, które osiadły „ciągnąc” za sobą resztę. Przywrócenie obiektu do pierwotnego stanu byłoby bardzo trudne, ryzykowne i raczej niepotrzebne. Trzeba po prostu pokochać krzywy kościół – śmieje się.