Jesteśmy tu od dekady, z czego ostatnie cztery lata przypadły na POiŚ, który dotyczył tego, co mniej widoczne i efektowne niż kazalnica czy ołtarz. Przez te lata staliśmy się maniakami tego miejsca, można powiedzieć, że jesteśmy od niego uzależnieni – mówi konserwator Ryszard Wójtowicz.
W kwietniu 2021 r. odbiorem konserwatorskim zakończył się czteroletni etap konserwacji wnętrza Kościoła Pokoju w ramach projektu „Konserwacja i renowacja drewnianego obiektu zabytkowego UNESCO – Kościoła Pokoju w Świdnicy, w celu ochrony dziedzictwa kulturowego” finansowanego z Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2014-2020. Danuta Drabik-Wójtowicz i Ryszard Wójtowicz wraz z zespołem specjalistów ratowali mniej eksponowane części świątyni, na które dotąd trudno było o środki: Halę Polną z lożami, Halę Zmarłych i Halę Pamięci z tablicami pamiątkowymi oraz Halę Ołtarzową.
Aneta Augustyn: Przez cztery lata pracowaliście z drewnem, metalem, kamieniem, szkłem i papierem. Która z tych materii okazała się najtrudniejsza?
Ryszard Wójtowicz*: Szkła było niewiele: odnowiliśmy wiszącą lampę w Hali Chrztów, którą w XVIII w. podarował kościołowi żydowski kupiec. Papier to trzy kartony rozmaitych karteczek, zapisków i rysunków, na jakie trafiliśmy na chórze szkolnym. Może to były ściągi tych nastolatków sprzed 300 lat? Natomiast w ławkach na parterze znaleźliśmy karteczki z oznaczeniami osób, które wynajmowały te miejsca. To papierowe drobiazgi w porównaniu z metalem, który okazał się dużym tematem. Opracowaliśmy wiele drzwi: klamki, szyldy, kluczynki, okucia, zawiasy i zaczepy… Wszystkie te elementy z kutego żelaza wymagały sporo pracy. Mniej więcej połowę z nich poddaliśmy konserwacji, a połowę rekonstrukcji. Odnawialiśmy nawet XVII-wieczne kute gwoździe. Sporo zachodu było też z kamieniem: w posadzce Hali Pamięci i Hali Ołtarzowej pozostały płyty epitafijne z granitu i piaskowca z 2 poł. XVII i XVIII wieku. Zostały one wtórnie wykorzystane do posadzki w XVIII wieku, po uzgodnieniach rady parafialnej z potomkami właścicieli tych płyt. Z powodu działania wód podziemnych posadzki były w bardzo trudnym stanie, znacznie zawilgocone i połamane. Nie przenieśliśmy płyt na zewnątrz, nie stworzyliśmy osobnego lapidarium. Zapadła decyzja, żeby pozostały wewnątrz.
Narażone od dołu i od góry.
Tak, bo nadal się po nich chodzi, a jednocześnie od gruntu przesiąka woda. Dlatego zabezpieczyliśmy podłoże, a płyty po oczyszczeniu i sklejeniu zostały poddane hydrofobizacji, czyli pokryte warstwą, która chroni je przed wodą.
Z kamieniem, szkłem, papierem i metalem daliśmy sobie radę w miarę łatwo – prawdziwym wyzwaniem okazało się drewno.
To chluba i zguba Kościoła Pokoju. Możemy się szczycić największą barokową świątynią z drewna, które jednak jest, dosłownie, wyjątkowo smacznym kąskiem.
Tak, owady są jego największym wrogiem. Kołatek, spuszczel i tykotek pstry pospołu z grzybami zjadły deski, ławki, dekorowane przedpiersia lóż, podłogi i elementy snycerskie tak, że niektóre fragmenty były w stanie nieistniejącym. Duże straty spowodowała woda: gruntowa, która przesączała się od spodu uszkadzając podwaliny i deszczowa, która latami przenikała przez stary dach i ściany. Kiedy przystępowaliśmy do projektu, nie wiedzieliśmy do końca, na co trafimy. Pomimo pozornie dobrego wyglądu zewnętrznego stan dzieł okazał się bardzo zły, miejscami wręcz alarmujący. Do tego stopnia, że zagrażał konstrukcji kościoła i bezpieczeństwu osób, które w nim przebywają. To, co niewidoczne – ukryte w ziemi, obudowane – odsłaniało się dopiero w trakcie prac. To były szoki: podwaliny zamoczone tak, że nie dało się już nic z nimi zrobić, fragmenty rozsypujące się w proch po dotknięciu.
Wyposażenie i wystrój Kościoła Pokoju są wykonane z pięciu gatunków drewna: elementy architektoniczne z jodłowego, świerkowego i sosnowego, słupy konstrukcyjne z mocnej dębiny, a elementy snycerskie, czyli rzeźby i ornamenty z miękkiej lipy.
Powiedział Pan kiedyś, że Kościół Pokoju to ponad 2 000 000 dm kw. powierzchni dzieł sztuki XVII i XVIII w. To tak, jakby trzeba było ratować 20 tys. uszkodzonych obrazów tablicowych na drewnie.
Ratowaliśmy, co się dało, żeby zachować jak najwięcej oryginalnej tkanki. W obiekcie tej klasy nie ma mowy o usuwaniu czegokolwiek z pierwotnej substancji. Najpierw trzeba było zahamować proces destrukcji drewna, a potem przywrócić mu walory artystyczne i konstrukcyjne. W miarę możliwości staraliśmy się nie wymieniać, tylko oczyszczać i konserwować drewniane elementy. Jednak niektóre trzeba było zastąpić nowymi. Wybrane ruchome obiekty, na przykład epitafia, demontowaliśmy i przewoziliśmy do pracowni konserwatorskiej, gdzie są lepsze warunki do precyzyjnej pracy. Spośród 143. konserwowanych ławek większość musieliśmy wyjąć, żeby dokładnie opracować. Ze wszystkim daliśmy sobie radę, ale było trudno.
Zwłaszcza, że działania Pana poprzedników sprzed stu lat „zafałszowały” wnętrze.
Kościół przechodził wcześniej zabiegi konserwatorskie; większe w 1902 roku i ostatnie, na niewielką skalę, w 1952. Niestety, nie były one udane. Wiele elementów po drastycznym przemyciu całkowicie przemalowano. Tonacja barwna warstw malarskich z XVII i XVIII wieku bardzo różni się od zastosowanej w wieku XIX i XX. Pierwsze tonacje były ciepłe, brązowo-ugrowo-zielonkawe; potem „zagłuszono” je mocnymi zieleniami i rozbielonym ugrem.
Niektóre dekorowane fragmenty zostały trzykrotnie przemalowane i przezłocone szlagmetalem. To substytut złota płatkowego, zwykle stopy mosiężne zbliżone kolorem i połyskiem do złota.
W większości przypadków te wtórne złocenia wykonane namiastkami złota położono na brudne i nieopracowane powierzchnie, co bardzo obniżyło jakość estetyczną barokowego dzieła. My używaliśmy do złoceń i srebrzeń prawdziwego złota i srebra, w płatkach i proszku. Najpierw jednak trzeba było usunąć ciemnobrunatną warstwę brudu, kurzu, przemalowań i wtórnych lakierów. Zrobiliśmy stratygrafię warstw i usuwaliśmy te wtórne nawarstwienia z rzeźb, polichromii, obrazów, inskrypcji, drzwi i ram okiennych. Oczyszczone i zaimpregnowane drewno było poddawane dezynfekcji i dezynsekcji. Po opracowaniu wypełnień wykonaliśmy imitatorskie uzupełnienia warstw polichromii oraz złoceń i srebrzeń. Na końcu powierzchnie zostały zabezpieczone warstwami werniksu.
Drewno było nie tylko „zafałszowane”, ale i „wędrujące”.
Rzeczywiście niektóre deski podłogowe, okładzinowe, ławki, rzeźby i detale snycerskie zmieniały pierwotne miejsce. Przyczyniło się to do zmiany wyglądu wnętrza i do pomyłek zaburzających heraldykę w herbach. Ta niefortunna translokacja wynikała m.in. z prób naprawy po kolejnych kataklizmach. Wszystkie elementy wyposażenia i wystroju ucierpiały szczególnie wskutek wojen śląskich w XVIII wieku. Po trzeciej wojnie śląskiej (1756–1763) kronikarz pisze, że może zawalić się cała północna strona świątyni i że nie zachowało się ani jedno oszklone okno w kościele. Zniszczony obiekt łatano potem przenosząc deski z miejsca na miejsce. Próbowaliśmy to również uporządkować.
Projekt okazał się wyzwaniem, pomimo że ma Pan olbrzymie doświadczenie konserwatorskie.
To już 40 lat… Razem z moją żoną Danusią rozpoczęliśmy przygodę z zabytkami w 1981 roku przy Panoramie Racławickiej.
Której przywróciliście iluzję trójwymiarowości.
Tak, a potem ratowaliśmy wiele obiektów sakralnych i świeckich; zawsze z dobrym efektem. Konserwatorzy, którzy odbierali nasze prace, nigdy nie mieli zastrzeżeń. Solidnie zapracowaliśmy sobie na renomę, mamy duże doświadczenie, ale w kościele Pokoju często nie dawało się zastosować uniwersalnych rozwiązań. Musieliśmy się dobrze zastanowić, jak podejść do różnych problemów.
Najczęstszy dylemat?
Ratować czy wymieniać bardzo zniszczone techniczne elementy drewniane, takie jak podwaliny, stopnice, elementy podłóg, części podstaw ławek.
Kościół Pokoju okazał się czymś więcej niż kolejnym zleceniem? To relacja wykraczająca poza suchy harmonogram?
To relacja unikatowa, oparta na niezwykłej serdeczności księdza biskupa Waldemara Pytla i jego żony Bożeny oraz grupy parafian. To godni spadkobiercy tego miejsca, którzy dbają o nie perfekcyjnie. Trzeba pamiętać, że mają ekstremalnie małą parafię i ekstremalnie duże wyzwania. Wzajemnie cenimy się i szanujemy, nigdy nie było między nami sytuacji niepokojących.
Kościół urzekł nas urodą i historią; zniewalająca jest ciągłość jego funkcjonowania, nieprzerwanie od 370 lat. Nasza przygoda z tym miejscem rozpoczęła się w 2012 roku, kiedy Barbara Nowak-Obelinda, wojewódzka konserwator zabytków poleciła nas gospodarzom kościoła. Zaczęliśmy od ambony, której przywróciliśmy blask; to był projekt ministerialny. Jesteśmy tu od dekady, z czego ostatnie cztery lata przypadły na POiŚ, który dotyczył tego, co mniej widoczne i efektowne niż kazalnica czy ołtarz. To pierwsze prace konserwatorskie w kościele Pokoju o naprawdę profesjonalnym charakterze. Przez te lata staliśmy się maniakami Kościoła Pokoju, można powiedzieć, że jesteśmy od niego uzależnieni (śmiech). Ucząc się tego miejsca, poznawaliśmy historie związanych z nim ludzi, które nas wzruszały. Przejrzeliśmy masę kronik i dokumentów.
W trakcie projektu rozpoczęła się pandemia. W jakim stopniu covid pokrzyżował wam plany?
To była katastrofa. Po raz pierwszy w swojej historii kościół został zamknięty, od marca do maja 2020 roku. Wcześniej bardzo dobrze nam szło, mieliśmy świetny rytm pracy, z którego nagle zostaliśmy wybici. Wszystko stało się niewiadomą, baliśmy się wirusa, choć wtedy mówiło się o kilkudziesięciu zachorowaniach dziennie, a nie o tysiącach, jak obecnie. Powoli uczyliśmy się, jak funkcjonować w nowej rzeczywistości. Maski, płyny do dezynfekcji – na początku o to wszystko było niełatwo. Działaliśmy w reżimie sanitarnym, osobno w tym wielkim obiekcie; bez grupowej pracy, do której byliśmy przyzwyczajeni. Covid przesunął nam końcowe prace o dwa miesiące, na początek 2021 roku, kiedy do wiwatu dała nam jeszcze zima.
Temperatura w kościele spadła wówczas poniżej zera.
A to oznacza, że rozcieńczane wodą farby akrylowe i zaprawy do posadzek po prostu nam zamarzły. Nie wspominając o tym, jak dotkliwy mróz był dla ludzi, którzy w dodatku byli sfrustrowani pandemią.
Dzięki komu kościół odzyskał dobrą formę?
Przez projekt przewinęło się pół setki osób, znakomitych fachowców w swoich dziedzinach. Kilku historyków, z Sobiesławem Nowotnym na czele pomogło nam w rozjaśnieniu historii i opracowaniu kalendarium kościoła. Korzystaliśmy także z wiedzy historyków sztuki i tłumaczy. Muzykolog Stephan Aderhold mobilizował nas i wprawiał w dobry humor swoją radością i entuzjazmem; podrzucał nam ciekawe informacje, a także odnalazł w Berlinie i przekazał do kościelnego archiwum fotokopię cennej kroniki Daniela Czepki. Heraldyką zajął się Grzegorz Grajewski, nieoceniony przy przeszukiwaniu herbarzy. Architekci sprawdzili statykę budynku i przejścia między lożami. Moja córka Karolina Wójtowicz wraz z innymi architektami opracowała pierwszą cyfrową inwentaryzację kościoła. Mam szczęście pracować z Józefem Boruchem, który jest czarodziejem w dziedzinie stolarstwa wykwintnego. To mistrz nad mistrzów, który rekonstruował finezyjne elementy ławek, gzymsów, profili. Nie ma drugiego stolarza, który by takie rzeczy potrafił. Z kolei Czesław Fuławka dostarczył nam dębinę i sośninę do uzupełnień, bardzo wysokiej klasy drewno należycie opracowane i zabezpieczone. Jestem wdzięczny Eli Woś i Grzegorzowi Nadolskiemu, którzy nie tylko pracowali jako konserwatorzy, ale bardzo pomagali nam organizacyjnie.
Jaką opinię wystawiono Wam przy odbiorze prac?
Formalnie opinia jest najlepsza z możliwych, w protokole odbioru pojawił się zapis, że nasze prace zostały odebrane bez zastrzeżeń, zrealizowane na bardzo wysokim poziomie. Poza protokołem, przy przeglądzie obiektu pojawiło się kilka słów podkreślających doskonałą organizację prac przy tak dużym i złożonym obiekcie, doskonały efekt oparty także na świetnej analizie obiektu zarówno historycznej, jak i konserwatorskiej. Podkreślono także wielkie zaangażowanie całego zespołu, co dodatkowo wpłynęło poza jakością realizacji na terminowe jej wykonanie.
Kościół jest teraz jak ozdrowieniec po długiej kuracji. Jakie miałby Pan dla niego zalecenia?
Unikać gwałtownych skoków wilgoci i temperatury, ograniczyć ogrzewanie do absolutnego minimum. Nie należy niczego oczyszczać na mokro, z wyjątkiem posadzek, choć i tu trzeba ograniczyć kontakt z wodą. Wszelkie dostępne, zakonserwowane powierzchnie należy chronić przed urazami mechanicznymi, odkurzać nie rzadziej niż raz w miesiącu i przecierać miękką ściereczką zwilżoną płynem antystatycznym. Części złocone i srebrzone można tylko odkurzać. kościół to cacko, z którym trzeba się łagodnie obchodzić.
Po zakończeniu projektu POiŚ jest odrestaurowany w 40 procentach. Czy ciąg dalszy nastąpi?
To zależy przede wszystkim od środków, a one zależą od starań właścicieli obiektu i od decyzji operatorów konkursów zewnętrznych. Do takowych należy MKDNiS, które decyduje, czy w danym systemie projektów np. europejskich Kościołowi Pokoju należy przyznać dofinansowanie, czy też nie.
Projekty, które przygotowujemy wspólnie z parafią, są oceniane bardzo wysoko, na ogół „na szczycie drabinki”, ale nie zawsze wystarcza to do uzyskania dotacji finansowej.
Jakie są najpilniejsze prace?
Wszystkie pozostałe, niezakonserwowane fragmenty kościoła wymagają natychmiastowej interwencji konserwatorskiej. Wiele z nich śmiało można określić mianem ruiny, która prowadzi do całkowitej destrukcji. Miejsca te mają ponadto destruktywny wpływ na części lepiej zachowane, a nawet te już zakonserwowane.
Kościół Pokoju w Świdnicy może przejść od fazy ratowania i konserwacji do fazy opieki nad nim dopiero po przeprowadzeniu procesu konserwatorskiego w całym obiekcie.
Należy żałować, że środki finansowe z edycji tzw. funduszy norweskich nie zostały przyznane temu obiektowi, pomimo bardzo wysokiej oceny merytorycznej projektu. Przedmiotem tych prac miały być elementy znajdujące się m.in. w narożniku południowo-zachodnim, w tym loże: domanicka i gruszowska oraz loża stolarzy i szklarzy, z początku XVIII wieku, niezwykle piękne i bardzo zniszczone, a także osypujące się w szybkim tempie polichromie stropów oraz unikatowe elementy dekoracji deskowych okładzin ścian i butwiejące XVII-wieczne ławki. We wniosku tym zakładano także pełną konserwację Hali Chrztów wraz z przygotowaniem tam stałej wystawy mocno uszkodzonych portretów pastorów działających na przestrzeni wieków w świdnickiej świątyni. No cóż, mimo górnolotnych opinii, że drewno nie może czekać, nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać. My nie pozostajemy bierni.
rozmawiała Aneta Augustyn
*Ryszard Wójtowicz – wraz z żoną Danutą Drabik-Wójtowicz prowadzą firmę drabik i wójtowicz s.c. Konserwacja i Restauracja Zabytków. Dyplomowani konserwatorzy dzieł sztuki, uhonorowani szeregiem najwyższych odznaczeń państwowych w Polsce i zagranicą, w tym Gloria Artis, złota odznaka „Zasłużony dla Kultury Dolnego Śląska”. Specjalizują się w kompleksowej konserwacji zabytkowych obiektów sakralnych i świeckich oraz konserwacji i rekonstrukcji panoram (międzynarodowi eksperci ds. konserwacji panoram).