Mariola Szaciło-Mackiewicz, polonistka z II LO w Świdnicy, która od lat współpracuje z parafią ewangelicko-augsburską i promuje plac Pokoju, została uhonorowana przez Radę Miejską tytułem „Zasłużona dla Miasta Świdnicy”.
Dałaś wiele Świdnicy, a co Świdnica dała Tobie?
Przestrzeń do życia, w której dobrze się czuję i z którą łączy mnie wiele ciepłych wspomnień. Miasto nie za duże, z wieloma możliwościami. Tworzą je ludzie i miejsca, wśród których szczególnie istotny jest dla mnie plac Pokoju. Chodziłam tam jako nastolatka z tatą, jako licealistka z polonistką, która objaśniała nam tę historię i jako studentka z gośćmi z Europy. Kiedy przed 30 laty przyjechał tu ks. Waldemar Pytel z żoną Bożeną, moja relacja z tym miejscem jeszcze się zacieśniła. Bożena Pytel jest autorką fotografii do mojej książki „Koniec świata zapachów”.
Obserwując plac Pokoju od kilku dekad, widzę jaką niezwykłą metamorfozę przeszedł: od terenu uznawanego kiedyś za niebezpieczny po perełkę, z której świdniczanie są dumni.
Podobno jesteś ambasadorką tej luterańskiej enklawy.
I ambasadorką, i aniołem – niedawno parafia ewangelicko-augsburska przyznała mi tytuł Anioła Kościoła Pokoju, z okazji 20-lecia wpisu na listę UNESCO.
Jestem zachwycona kościołem i tym zachwytem dzielę się z innymi. Napisałam o nim teksty, m.in. materiały dydaktyczne dla nauczycieli; przyprowadzam tu gości, a także uczniów, żeby przerabiać barok na żywo i w najlepszym wydaniu.
Stworzyliśmy z młodzieżą nawet grę planszową o placu Pokoju. Bywa że tylko jedna trzecia klasy była tu wcześniej: bo nie interesował ich najbardziej znany zabytek Świdnicy albo mieli uprzedzenia wobec konfesji luterańskiej. Burzę te mity, stereotypy i oni rzeczywiście zaczynają doceniać to miejsce.
To jest inne pokolenie? 40 lat pracy pedagogicznej daje szeroką perspektywę.
Obecni uczniowie nie są osadzeni w kulturze tak, jak poprzednie roczniki. Wychowani na mediach społecznościowych, nie mają zaplecza kulturowego; powiedziałabym nawet o zapaści kulturowej. W domach też nie rozmawia się o literaturze czy muzyce. Staram się to nadrobić: puszczam im filmy Wajdy, Kieślowskiego, piosenki Niemena, Młynarskiego, Grechuty… Nazwiska, które były im nieznane. Mam olbrzymią satysfakcję, gdy widzę, jak się rozwijają.
Staram się, żeby lekcje języka polskiego łączyły literaturę, film i teatr, żeby były wielopłaszczyznowe. II LO to bardzo dobra szkoła, przychodzą do niej młodzi ludzie, którzy chcą się uczyć, a ja próbuję być ich przewodnikiem.
Miałam szczęście, bo kiedyś też trafiłam na znakomitych nauczycieli, którzy stali się dla mnie wzorem. Dzisiejszym nauczycielom współczuję: narzucane są im teksty bez konsultacji i bez wiary w ich kompetencje czy intuicję, do programu humanistycznych przedmiotów wkradają się konteksty zewnętrzne, jak choćby ten polityczny. Kiedy zaczynałam w burzliwych latach 80., było mi łatwiej, mieliśmy więcej wolności i otwartości.
O otwartości i tolerancji opowiadasz w spektaklu „Sami obcy”, który był wystawiany także w Kościele Pokoju. Po kilku latach temat wciąż jest aktualny, zwłaszcza w kontekście wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej.
Wielokulturowość Świdnicy była szczególnie widoczna po wojnie. Ludzie trafili tu z różnych stron, mówili różnymi dialektami, byli różnych wyznań, przywieźli różne obyczaje i stereotypy, a jednak potrafili się dogadać. Rodzice, którzy przyjechali spod Grodna, prowadzili otwarty dom i nauczyli mnie tolerancji w naturalny sposób. Boli mnie, gdy widzę, jak dziś to pojęcie się zdewaluowało. Próbuję przypominać o tej wielokulturowości w swoich tekstach, a także podczas tematycznych spacerów po placu Pokoju.
Różnorodność wzbogaca, a nie powinna być źródłem uprzedzeń.
Nie tylko piszesz sztuki teatralne, ale także grasz w Alchemii Teatralnej, masz na koncie Międzyszkolne Konfrontacje Teatralne, Konkurs Wiedzy Filmowej, Dni Tolkienowskie, wywiady z pisarzami i aktorami w ramach Projektu Edukacji Teatralnej, Dyktanda Świdnickie. Skąd energia do tylu działań?
To chyba zasób genetyczny, po moich pracowitych przodkach. Czerpię energię i radość z rzeczy małych, doceniam drobiazgi i raczej ujmuję sobie potrzeb. Tak niewiele potrzeba do radości.
Nad czym teraz pracujesz?
Piszę publikację o 75 latach w kulturze świdnickiej. Fascynujące zajęcie, ciągle coś nowego odkrywam. Mam też do opracowania rodzinny skarb: listy księdza zesłanego do Sybir, który pisał do naszej rodziny. A w marzeniach podróż do Japonii, gdzie mieszka jedna z moich uczennic. Obiecała, że zamienimy się rolami i teraz ona będzie moją przewodniczką. Dostaję tak wiele ciepłych słów od moich uczniów, byłych i obecnych. I jak tu nie być szczęśliwą i spełnioną?