– W Kościele Pokoju są dwa zasadnicze pokolenia ław: te w centralnej części, pochodzące z 1902 roku, używane na co dzień oraz te w bocznych częściach, z XVII i XVIII wieku, zapomniane od dawna, najprawdopodobniej od wojny światowej, kiedy parafia znacznie skurczyła się – opowiada Tomasz Owsiany, który obecnie odnawia ławy w świątyni.
Przyznaje, że nigdy nie były one poddawane konserwacji i pierwszym zadaniem jest usuwanie z nich wiekowego brudu i kurzu. Najpierw zwilża je rozpylaczem z detergentem, a potem nożem szewskim skrobie oparcia, siedziska, klęczniki. – Ważne, żeby robić to zgodnie z kierunkiem włókien drewna, tak żeby nie wciskać dodatkowo brudu i nie zmechacić powierzchni – opowiada. Używa także skalpela, szorstkiej szlifierskiej włókniny i mosiężnych szczoteczek. „Nagie”, bezbronne drewno jest, po naprawie uszkodzonych elementów i odtworzeniu warstwy malarskiej, pokryte zabezpieczającym impregnatem.
– Integralną częścią tych prac jest oczyszczanie podłóg pod ławkami, gdzie brudu jest najwięcej. To dopiero jest wyzwanie – żartuje. Pierwsze ławki w Kościele Pokoju wyszły spod ręki jeleniogórskiego rzeźbiarza Pankratiusa Wernera, który jest również autorem chrzcielnicy z 1661 roku (to najstarszy zachowany element wyposażenia). Na najstarszej z ławek, w pobliżu ambony, widnieje data 1659.
– Wiele z nich jest pokrytych monochromią w kolorze sjeny; są malowane prawdopodobnie tłustą temperą. Ubytki w gruncie i warstwie malarskiej zostaną później uzupełnione zgodnie ze sztuką – opowiada pan Tomasz. Przypomina, że miejsca w ławkach były przypisane według stanu i płci, przekazywane testamentem. Numerowano je na trzy sposoby: te najstarsze mają numery wyrzeźbione z boku, natomiast późniejsze są oznakowane
malowanymi blaszkami lub ręcznie wykaligrafowanymi kartkami. – Widnieją na nich także imiona i nazwiska, a czasem adnotacja w języku niemieckim, że miejsce jest do wynajęcia – opowiada konserwator. W zakamarkach ław kryje się prawdziwy sezam: znaleziono w nich wachlarz, pierścień, monety, kuty guzik, pieczęć lakową z herbem, monokle i binokle, wykaz opłat, starodruk z opisem pompy ręcznej, idealnie zachowaną pierwszą stronę gazety z 1924 roku, pudełka z zapiskami po niemiecku i łacinie. Pozostało też sporo zapisków na drewnie, zwłaszcza na ławkach na chórze szkolnym nad ołtarzem. – Większość z tych gryzmołów zostanie zachowana, w końcu one także są śladem obecności dawnych parafian – mówi pan Tomasz.
Trafił do zespołu Ryszarda Wójtowicza rok temu; wtedy też pierwszy raz zobaczył Kościół Pokoju. – Wrażenie było piorunujące, ze względu na kontrast między powściągliwą fasadą a wnętrzem jak z budynków operowych: bogactwo zdobień, wielokondygnacyjność i liczne epitafia oszałamiają. Ten widok nie powszednieje nawet po roku codziennej pracy w tym miejscu. Najbardziej lubię wczesne słoneczne ranki, kiedy mam ten majestat tylko dla siebie, w zupełnej ciszy – opowiada konserwator. Oczyścił już kilkanaście ław, głównie z parteru Hali Polnej. Zajmował się także wnętrzem XVIII-wiecznej loży poszewników położonej między pierwszą i drugą kondygnacją empor, na południowej ścianie: oczyścił tam i zaimpregnował balustrady, parapety, ławy i podłogę. Uzupełnia również ubytki w drewnie, zakłada i opracowuje kity, usuwa ze ścian przemalowania, żeby wydobyć oryginalne polichromie.
– Używamy środków chemicznych, które rozpuszczają te warstwy, ale przed ich zastosowaniem robimy próbę na małym fragmencie drewna, żeby sprawdzić, jak zareaguje. Zimą jest trudniej, w niskiej temperaturze te środki działają słabiej – opowiada Tomasz Owsiany. Przyznaje, że miał szczęście trafić do świetnej ekipy i wyjątkowego obiektu. Torunianin, pochodzi z rodziny konserwatorów i od dziecka słuchał o tajnikach renowacji. – Już we wczesnym liceum raz po raz pomagałem rodzicom w pracowni, poniekąd czeladnikowałem przy nich – śmieje się.
Romanista z wykształcenia, tłumacz z języka francuskiego, od ośmiu lat zajmuje się także reportażem podróżniczym. Prawie rok mieszkał na Madagaskarze, co zaowocowało pierwszą książką „Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie”. Efektem ośmiomiesięcznej, samotnej wyprawy była książka „Pod ciemną skórą Filipin”, za którą otrzymał Nagrodę Magellana oraz nominację do Nagrody im. Beaty Pawlak. Ukazuje w niej przekrojowy, ale i bardzo ludzki portret Filipin: od plemion i szamanów przez kolonie karne i grupy paramilitarne po świat filipińskich multimilionerów. Obecnie pisze trzecią książkę, o Gujanie Francuskiej.
– To nie są książki stricte podróżnicze – zastrzega. – Podróż jest dla mnie tylko narzędziem do zdobycia materiału o społecznościach, zjawiskach kulturowych. Poszukuję miejsc mało znanych, nieoczywistych, a taka jest Gujana: mozaika potomków niewolników holenderskich i francuskich, Indian, imigrantów z Laosu, nielegalnych poszukiwaczy złota. Kraj pełen kontrastów i napięć; to kopalnia tematów dla reportera.
– W reportażu wydobywam historie współczesne, w Kościele Pokoju historie przeszłe. Każda z tych prac jest na swój sposób fascynującą podróżą – dodaje pisarz i konserwator.